2010-08-25
Ku jesieni życia – czyli ku starości – idziemy wszyscy. Młodzi mają przed sobą jeszcze długą prostą. Natomiast starsi nie. Dokładnej daty końca życia nie znamy. Wyczekujemy. Patrzymy w okno, kiedy dla nas się ściemni. Jaka przed nami perspektywa? Obserwujemy drzwi, bo może ktoś zapuka, a my je otworzymy. Czy to już będzie otwarcie na życie wieczne? Czy już przyjmujemy postawę gotowości? I mówimy Panu Bogu: tak, tak, jestem gotowy. Albo: poczekaj, Panie Boże. Muszę nagląco dzisiaj coś załatwić, umowę podpisać, psa wyprowadzić do parku, mam bilet do teatru i chce go wykorzystać. Ożeniłem się i chcę przeżyć parę lat małżeństwa. Zostałem profesorem i mam wielu magistrantów i doktorantów na uczelni, nie mogę ich zawieść.
Albo mówimy sobie: to jeszcze chyba mnie śmierć nie woła. Na nas jeszcze nie przyjdzie, nie, nie, to innych ścina kosa śmierci i zabiera. Cmentarze są obok, a my mieszkamy wśród żyjących.
Jesień niech zrzuca liście. Niech pustoszeje park. Wytrzymamy niepogodę i trudności. Przeżyjemy wiatry, chłody i nieszczęścia, i upał, i gwałtowne ulewy oraz powodzie. Nasze liście jeszcze uparcie trzymają się gałązek i nie spadają.
„Teraz i w godzinę śmierci naszej” – tak prosimy Maryję codziennie. Ale nie przyjmujemy się tą ostatnią godziną. Chociaż widzimy, ilu umiera codziennie obok nas. Ilu misjonarzy ze Zgromadzenia Ducha Świętego umarło, w ilu pogrzebach uczestniczyliśmy. Pocieszamy się, że to jeszcze jednak nie my. Przed nami nadzieje. plany, możliwości.
*
Nie warto martwić się w sytuacji, kiedy wychodzi setki numer „Posłańca Ducha Świętego”.
Toż to złoty jubileusz! Hura! Brawo! Oto wytrwałość. Oto nieustanna misyjność. Ze stron tego dwumiesięcznika wydobywa się nowa ewangelizacja. I alarmuje nas nakaz misyjny Jezusa, aby nauczać wszystkie narody i je chrzcić. I czynić je uczniami Jezusa. I w nowszych czasach nie tylko ustami, ale słowem drukowanym i za pomocą mediów, poprzez radio, telewizje i internet rozgłaszać Jezusa Chrystusa. Bez Jezusa nie się zrozumieć siebie ani świata. Ten dwumiesięcznik – po długiej przerwie spowodowanej II wojną światową, ustrojem komunistycznym i cenzurą w Polsce – wrócił do przedwojennych praktyki dziennikarskiej i publicystycznej.
Cieszę się, że i mnie zaproszono do pisania w tym dwumiesięczniku. Zaprosił mnie o. Ryszard Sum. Jestem mu bardzo wdzięczny. Bo był to akurat czas mojego wycofania się z pisania począwszy od stanu wojennego (nie przestałem pisać ale przestałem publikować). Potem minęło 10 trudnych lat z pustymi półkami i okrągły stół. I pamiętne słynne wybory 4 czerwca 1989 roku, w których wygrali kandydaci pokazywani w całej Polsce na plakatach z Lechem Wałęsą. I zaczął wychodzić dwumiesięcznik „Posłaniec Ducha Świętego” w Bydgoszczy w Zgromadzeniu Ducha Świętego. I od tamtego czasu w ponad 90. numerach znajdują się moje felietony, pisane pod pseudonimem Jakuba Starszy. Najpierw były to „refleksje wiejskiego proboszcza” (dostępne w internecie), a teraz „spod parafialnych schodów”( ale niedostępne w internecie, niestety).
Moja radość pisania wynika z tego, że zawsze chciałem być prawdziwym misjonarzem, a nie tylko wiejskim proboszczem. Misjonarskich pragnień ostatecznie nie zrealizowałem z powodu trudności w chodzeniu (wypadek na nartach), co mnie ograniczało i eliminowało w planach wyjazdów na dalekie misje, gdzie nogi są potrzebne i muszą być zdrowe. Ilekroć dowiadywałem się, iż jakiś misjonarz rezygnuje z ze zgromadzenia i z kapłaństwa lub już odszedł do życia świeckiego, mówiłem sobie: Jezu kochany, ja go zastąpię, tak po cichu będę wspierać bardziej misje i to zgromadzenie.będę wypełniał.
Tak też pojmuję moje pisanie tutaj w „Posłańcu” – jako misję. I życzę temu dwumiesięcznikowi wielu czytelników. Aby nakład się rozchodził. Aby udawały się wszelkie inicjatywy. Niech Ewangelia Jezusa unosi się nad lądami i oceanami naszej planety. Niech ludzie wszystkich kontynentów, ras i języków, kultur i religii poczują powiew miłości i przebaczenia, krzyża i światła zmartwychwstania.
Dołączam utwór poetycki „Śmierć misjonarza”:
ŚMIERĆ MISJONARZA
W skrzynce widokówka z Chrystusem nad zatoką w Rio de Janeiro. Z wiadomością.
Ponoć zginął od kuli misjonarz. Za to, że nie był żonaty, nie miał dzieci, zdejmował sandały, chodził boso z zawiniątkiem w lewej ręce. Bezbronny, naiwny wobec armat, rakiet i zaminowanych obszarów, którędy wędrowano na przełaj. Tylko kilkanaście euro miał zamordowany. Nie mógłby nikomu zaszkodzić. Nikomu nie zawadzał. Nawet nie byłby zdolny komukolwiek pomóc materialnie. Może by kogoś namówił do pracy nad sobą. Ta niepotrzebna śmierć płonie nad brazylijskimi dżunglami, chmurami roznosi cieknący tusz bezsensu. W podmuchach wichury jak wyjedzona i podziurawiona blaszana konserwa hałasuje i toczy się złowrogo wokół milczącej powierzchni planety.
Jakub Starszy