SKARGA KSIĘDZA (II)
Paniom
Małgosi Kasprzyk, Elżbiecie Trelli, Ewie Dyjach
Czerwień – agresja pośród kolorów
U głodnych rozbudza apetyt.
W filmie jak krew rozpryskana na twarzy blondynki,
jak pokój zabójstw z nożami i pistoletami,
(co oddalam od siebie szybko
z powodu obrzydzenia).
Bo szkodliwe są mroczne historie
i symboliczne jęki na korytarzach bez okien.
Lepsza konieczność przyrody z porami roku,
napięciami cumulusów. Na przykład długa noc,
która zachłannie zgarnia nawet szesnaście godzin
i chwali się gwiazdami.
W śniegach zasypane Boże Narodzenie,
my w grubych kurtkach,
a tam daleko australijscy aborygeni kąpią się
i bawią na plażach.
Czas i przestrzeń cofają się
przed czarnymi dziurami i kosmicznymi zębami.
Zapalona zapałka nie potrafi objąć wszystkich
ciemnych kilometrów ani rozjaśnić wieczności
i radości.
Naszym ołtarzom zagrażają słone wargi oceanów.
Zardzewiałe płoty i furtki nie otwierają się
na królestwo niebieskie.
Zarośnięte przedwojenne cmentarze świadczą,
że obok naszych zmarłych żyją obcy,
po których biega pies z kulawą nogą sikając na mogiły.
W ogrodowej altanie cicho śpiewa wieczność.
Brązowe próchna sypią się z drewnianych ławek.
Pęka mur z cegieł. Na wiosnę błyszczy szkielet
odsłonięty spod śniegu. Słońce jasnymi palcami i watą
pudruje pradolinę Wisły, i gra na pajęczych niteczkach
pośrodku zielonych bzów. Ciepło przyciąga
bociany z daleka. Wypędza zmarszczki spod moich powiek.
Rzeźbi czarne kretowiska, dzikie krzaki za płotem,
drewnianą konstrukcję do suszenia bielizny.
Odtwarzam tamte oryginały i kopie, zapisuję.
Ileż malowideł, krajobrazów, wspomnień
i zachwytów.
Ale i coraz więcej rozczarowań i trudnych pytań.
Po rękach żyłami biegnie lęk.
Kiedy wreszcie – o Boże – teologia
będzie chciała mi służyć jak poduszka choremu,
kołdra zmęczonemu?
Po sześćdziesiątce dieta, ziółka, woda mineralna,
mniej pragnień i pożądań.
I oswajanie ciała, które jest prawdą o duszy.
Coś boli, coś kuleje.
Oczywistości nie trzeba zachwalać.
Jest piękna i mądra, pracowicie przerzuca
mosty tam, gdzie kogut pieje i szeleszczą skrzydła,
a na dachach kwieciste ogrody, fontanny
i obfitość, i pełnia, i wielobarwność jak koła tęczy.
Skądś wyciągam światło Chrystusa
jak białego zająca z magicznego czarnego kapelusza.
Niech świeci. Niech rozjaśnia tunele i kręte schody,
którymi wspinamy się uparcie na ostatnie piętro
wiadomości dobrych i złych.
Z nieba oczekujemy tylko dobrej nowiny.
Tak mówię sam do siebie, prawie pewny,
że ktoś inny mnie słucha, wypełnia, ożywia, prowadzi.