Zdarzył nam się cud

2001-12-02

W lipcu poprzez księgarnię internetową Mateusza kupowałem dwukrotnie dla siebie i dla przyjaciół płytę „Wołanie” Antoniny Krzysztoń, lubianej i słynnej Tośki, która przyznaje się, że podczas przygotowywania tej płyty miała wiele przeciwności i trudów, ale dzięki dobrym ludziom płyta jest. Artystce towarzyszą: Marcin Pospieszalski, Joszko Broda, Marcin Majerczyk, Marta Stanisławska, Kuba Majerczyk. I jest mądra, refleksyjna, subtelna i dramatyczna płyta. Spełniam życzenie Artystki – próbuję dobrze, dobrze Ciebie słuchać, droga pani Antonino. Artystka dziękuje Siostrom Karmelitankom, Siostrom Niepokalankom, Eli, dziewczynkom z Kodnia, swoim dzieciom i przyjaciołom. Na okładce umieściła zdjęcie s. Teresy, świętej – tej od Dzieciątka Jezus, patronce misji. Pamiętam, w dzieciństwie (zaraz po II wojnie) otrzymywaliśmy św. Tereskę w otoczeniu Murzyniątek. Płyta „Wołanie” jest misyjna, w śpiewie Antoniny Krzysztoń słychać echo innych kultur i narodów świata. Potrzebuję takich melodii i tekstów, aby się wyciszyć wewnętrznie i rozmyślać o całości swojego życia. Nie tylko rozumu, ale i serca trzeba słuchać.

„Nie zawsze można być
kolebeczką światła
nie zawsze można być
słodyczą lata”
Albo: „Płyńcie łzy płyńcie
trawka się napije
gdybym je wstrzymała
ból i tak nie minie”
I jeszcze: „A gdy śmierć do mnie zapuka
i poczuję straszną trwogę
będę tylko serca słuchać
i z nim pójdę w drogę”
I czym jest życie?
„Życie jest listem – czytaj go
Życie jest światłem – zobacz to
Życie jest prawdą – poznaj to
Życie jest z Boga – poczuj to.”
To ostatnie słowa – zatroskane o każdego – jak testament pochylonej Matki Teresy z Kalkuty… Liryczny śpiew pani Krzysztoń przenosi naszą wyobraźnię gdzieś indziej. Gdzie? Do jakiegoś szczęścia? – Do duchowej przestrzeni, gdzie zanika pożądliwość ciała i pycha żywota. Lubię czasem jak wróbelek wyfrunąć z parafii, która jest trudem i bólem codzienności, miejscem niezliczonych papierków, opłat, podpisów i wysyłek, gdzie miesza się to co duchowe z tym co cielesne, boskie z ludzkim, świętość opryskana błotem od przejeżdżającego samochodu po każdej ulewie… Pragnę niekiedy być aniołem przelatującym poza ściany domu i tam daleko ponad pradoliną Wisły cieszyć się np. śpiewem Antoniny Krzysztoń. Taki cud się zdarza. Oto unoszę skrzydła ponad kościołem i cmentarzem, i lecę cudownie, drodzy parafianie. Czy to widzicie? Nie? A dlaczego nie widzicie niestrudzonych cudów proboszcza (przepraszam że taka mowa święta – chwalipięta), który z pustego nalewa i uczestniczy przy ołtarzu w zamianie chleba i wina w Jezusa, który staje się pokarmem i napojem? Tak, tak, kolorowych cudów jest pełno, ale wciąż w czarnych okularach oglądamy szarą poprawność.
Ks. Franciszek Kamecki

Dodaj komentarz