Dostajemy baty

2003-10-30

Z dzieciństwa pamiętam wiejskie kuźnie, w których podkuwano konie. Mój wujek Paweł miał kuźnię obok kościoła w Cekcynie. Do dziś czuję w nosie swąd przysmażanych końskich kopyt, do których najpierw spod spodu przykładano żarzące się podkowy, aby je dopasować – stąd ten specyficzny swąd. Kowal podcinał kopyta nożem jak gdyby skracał i wyrównywał te końskie paznokcie. Potem gorąca podkowa musiała być zahartowana w zimnym kuble. Powtórnie ją zakładano koniowi na kopyto, od spodu wbijano gwoździe, które – ostro wychodzące na wierzch kopyta – zaklepywano młotkiem na boki. Nic z tego już nie zostało na wsi. Żadnej kuźni. W tradycji i wyobraźni pozostała symbolika podkowy szczęścia. Podkowy wiszą na ścianie podczas wesela. Laurki z podkową i z życzeniami otrzymuje młoda para. Lecz czy my, racjonalni ludzie, możemy przyjmować szczęście w podkowie? Czy raczej gdzie indziej trzeba szukać szczęścia?

Co uczynić, ażeby zmienić naiwną podkowę np. w bociana, aby przynosił zawieszone na jego dziobie dzieci, których brakuje ostatnio na polskiej wsi? Albo jak rozumieć nieszczęście w pięknym, pełnym zieleni i kwiatów, miesiącu maju, skoro z reguły zakochani unikają tego miesiąca jak czarownice przekonane, iż „ślub majowy – grób gotowy”? Zanika bat ze skórzanym rzemieniem, którym – za pomocą ostrych podcięć – woźnica przymuszał konia do posłuszeństwa. Nie ma świszczącego bata ani jego pięknego trzasku w powietrzu. Jeszcze w cyrku można zobaczyć. Pozostał symboliczny bat, którym podcina się polską wieś. I przynagla do posłuszeństwa. Wieś jak koń znajduje się pod batem gwałtownych przeobrażeń, przymuszana do galopu i postępu…. Jednakże zmęczona, niepewna jutra, jak stara szkapa, ledwo dyszy i woła: – Wody! Ratunku!
– Proszę księdza, nic nie jest do śmiechu, bo i na naszą wieś spadają baty! Przyspieszacze cywilizacji nie dają nam spokoju.
– Tak jest, drogi panie. Wszystkiemu winien komunizm. Szybko rozbudował miasta i wokół nich rośnie to, co nowe. I jeszcze bardzo fatalnie i bez głowy rozbudował miasta. I dlatego nadal w obecnych przeobrażeniach finansuje się miasta, a nie wsie. Wsie zostały w tyle. Jak te przysłowiowe ostatnie koła przy niepotrzebnych wozach..
Wsie bez rozbudowy. Bez inwestycji. Ludność zmniejszyła się o połowę. Środowisko zduszone. Bez rozmachu. Przywędrował styl miejski: wygoda, spacer, kawka w dobrym towarzystwie, wodociąg, telefon, samochód. Mniej dzieci. Więc i, niestety, mniej szkół (lawinowo likwiduje się wszystkie małe szkoły). Rozpadają się te małe ośrodki integracyjne. Parafia – poza niedzielą i świętem – w szare dni, od kiedy religia poszła do szkół, przestała być także miejscem integracyjnym. Pomysły integracyjne w postaci pielgrzymek i zebrań centralnych – diecezjalnych – są może i dobre. Na pewno to piękne, ale i ulotne, szybkie, emocjonalne… Rozwój komunikacji ułatwia pielgrzymowanie. Niejeden ksiądz w to wierzy bardziej niż w Pana Boga i myśli, jak tu znowu gdzieś pojechać i uatrakcyjnić czas swoim parafianom… zamiast uatrakcyjnić rodzinę, jej spójność, tworząc grupy i małe wspólnoty w parafii, i wzbogacać je doświadczeniem religijnym. Nie potrafimy ustawić żagli parafialnych pod nowe potrzeby . Wieś nadal dostaje baty. A jeszcze większe dostanie niebawem. – Jak i gdzie odnaleźć siłę do nowej ewangelizacji na polskiej wsi?
– Proszę księdza, dawniej rozwerkiem napędzało się młockarnię przy stodole, teraz stodoła nie jest potrzebna, bo są garaże do kombajnów i wielkie silosy na ziarno… Moja żona martwi się, jak to będzie, kiedy zostanie przeszkolona i usiądzie przed komputerem i internetem, jak będzie stamtąd doić mleko i zbierać jajka?
Ks. Franciszek Kamecki

Dodaj komentarz