Zaraziłeś mnie niezadowoleniem
wątpliwościami oddalasz pozory Panie
i złudzenia
rzeczywistość jest jak klaśnięcie rąk podziw i echo wracających krajobrazów
I moje drzewo zaplanowałeś precyzyjnie
rośnie pulsuje w krwi pokoleń
obszyte brązową korą wstydu
drganiem skóry zalęknione
świadome innych drzew i liści
przekonane że dalej jest las i resztki raju
z którego nie ma wyjścia
nie ma przejścia do rozkoszy
jedynie jest daleko złota brama
przez śmierć
i ochroniarze
w fioletowych kominiarkach
niektórzy ponoć widzą na horyzoncie
tańce aniołów Rozpoznaję Ciebie złudzeniem niejasno
jak św. Paweł w pajęczynie siwej mgły
stoisz przede mną
w niewyobrażalnym płaszczu olbrzyma
jak sytość po zjedzeniu kawałka bułki z masłem jak szybkość po nocnej szalonej podróży
we wszystkie kierunki świata
jak światełko w oczach dziewczyny
jak siodełko podczas lekkomyślnego skoku w nicość
Bez Ciebie moje ręce są niespokojne
a nogi martwe