Dzieci, wakacje i …

2003-09-29

Od paru tygodni bardziej przyglądamy się dzieciom. Czujemy bezradność przy nich. I odpowiedzialność. To troska rodziców, nauczycieli, nauczycieli katechetów, księży, policjantów, dziennikarzy, twórców programów telewizyjnych… Odpowiedzialność jak huśtawka – gdzieś pomiędzy niechęcią do dzieci a potrzebnym porozumienieniem z nimi. Dzieci są piękne w dniach I Komunii św. Jak wszyscy się cieszą! Ile nowych aniołów na placach i ulicach Polski! Świętowanie jest najmocniejszą stroną wsi i miast. Wydaje się, że Pan Jezus jest zadowolony. Na Jego cześć świętujemy w roku 2000. Musi być O.K. Franciszkanin Damian Andrzej Muskus w pracy doktorskiej „Szkoła środowiskiem katechetycznym” (obronionej na KUL) pisze o tym, że opadły pierwsze emocje po powrocie religii do szkół, ale nauczanie religii budzi ciągle kontrowersje.

Nie zgadzam się z Autorem, gdy pisze o potrzebie pokonania sztucznie wytworzonej bariery między wychowaniem szkolnym, domowym i kościelnym. Uważam za zbyt proste i naiwne, aby rozumieć wychowanie przede wszystkim jako integrację wychowania szkolnego, domowego i kościelnego. Nie ma i nie będzie integracji wychowawczej. Przed nami wszędobylski pluralizm. Wytworzyła się opozycja między wychowaniem domowym, kościelnym i szkolnym. Obecnie potrafi matka wtargnąć nagle do sali szkolnej i wulgarnie napaskudzić nauczycielce, szkole i całemu światu. Rodzic ma odwagę powiedzieć księdzu: – Niech ksiądz się nie miesza do naszych spraw rodzinnych. Księdza miejsce jest w kościele. Tę złośliwość i skłonność wyhodował komunizm, który za wzór stawiał niejakiego ucznia radzieckiego M. za to, że słusznie doniósł do władz na swego ojca . I tak ukształtowały się bariery pomiędzy ludźmi i wszystkimi autorytetami. I nieufność. I pogarda dla czyjejś kompetencji i troski. Bez niczyjej winy znaleźliśmy się jako współwinni widzowie w tygli współczesnych sprzeczności – jak to nazwał kontemplatyk, teolog, trapista i poeta Tomasz Merton, przedwcześnie zabity prądem. Nowa kultura – masowa, rozrywkowa, medialna – żyje własnym śmiechem i przerażeniem, nie integruje się z tradycją ani nie uwzględnia cyklów i rytmów kościelnych

Przykładów jest dużo. Pogrzeb na cmentarzu, niemało ludzi, piękna pogodna, bezwietrznie. Piękne dzwony. I co? Czego się czepiam? A tego właśnie, że kiedy potrzebujemy z panem organistą 10 minut na zakończenie modlitw i śpiewów pogrzebowych, ktoś niedaleko – pewnie nie czując pogrzebu i potrzebnej ciszy – akompaniuje nam nieustannym rżnięciem drągów lub desek przy pomocy głośnej, elektrycznej krajsżagi. I tak piękny pogrzeb kończy się zgrzytem dźwiękowym. Albo – jak nigdy dotąd – ktoś w sobotę włącza niedaleko kościoła ok. godz. 13 – tej mocne dudnienie jakiejś muzyki, przechodzacej poprzez mury kościelne, a w kościele… wieczna adoracja (taka przypada raz w roku). Nie mogę się skupić. Dudnienie trwa. Mury drżą. Gleba przewodzi jak trampolina gumowatej pradoliny Wisły. W powietrzu faluje bęben tańca. Ale Pan Jezus jeszcze nie tańczy. Bo Go nikt nie zaprasza do tańca. Bo na wsi dziewczyny się wstydzą radosnej wiary. Z tego powodu Pan Jezus nic nie traci. Nie zmniejsza się ani o trochę, bo Panu Bogu niczego nie można dodać do Jego doskonałości ani niczego odjąć. Ale we mnie wytworzyły się gorsze warunki przeżywania Bożej obecności. Tu odpust, tam rozpust, a jeszcze dalej pijaństwo. W środku kościół ze strzelistą neogotycką wieżą podobną do wielkiej rakiety, która nie chce odlecieć w niebo… Przed godz. 4 -tą ktoś wyłączył dudnienie i nastała cisza podczas adoracji. Latem zamykamy się na dudnienie. I wyjeżdżamy do lasu nad jezioro. Wszystko integruje się w namiotowym obozowisko dla dzieci. Nawet ptaki od godziny trzeciej nad ranem są razem z nami i żaby kumają wieczorem.
„Razem młodzi przyjaciele!…
W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele
(…)
Oto miłość ogniem zionie,
Wyjdzie z zamętu świat ducha:
Młodość go pocznie na swoim łonie.
A przyjaźń w wieczne skojarzy spojnie.” (A. Mickiewicz)
Ks. Franciszek Kamecki

Dodaj komentarz