2011-04-02
Dziecko znajduje się w zagrożeniu. Nie tylko z powodu możliwości aborcji. Obserwujemy lęk przed urodzeniem dziecka i przed każdym kolejnym dzieckiem. Świadczenia na dziecko są małe. Powstają problemy wychowawcze z powodu jedynaka. I z powodów zawodowych, kiedy upycha się dziecko pod skrzydła obcej niańki lub gdy opiekę domową zajmuje się przychodząca dziewczyna. I zamiast dziecku w domu ulepszać warunki psychiczne i społeczne, poprawiać i wydłużać czas macierzyństwa, utrwalać i poszerzać uzyskane dobra w rodzinie, oczekiwać dalszego wspierania rodziny przez państwo – pojawiają się głosy przeciwne. Nigdy nie przypuszczałbym, żeby tak zasłużony dla zmian ustrojowych prof. Leszek Balcerowicz (z nim związany jest plan Balcerowicza) będzie podważał wiarygodność państwa. Bo – obok wielu słusznych jego postulatów m. in . w sprawie przyspieszenia prywatyzacji – proponuje szkodliwe rozwiązania przeciwko rodzinie i przeciwko polskim dzieciom. Np. chce, aby wycofać z planu wydłużanie urlopu macierzyńskiego do 26 tygodni, chce zmniejszyć zasiłek chorobowy o 20 procent, chce zlikwidować becikowe. Przecież urlop macierzyński jest bardzo potrzebny, aby matka mogła być dłużej razem z dzieckiem, aby realizować współczesne wymogi medyczne o karmieniu tylko piersią przez 6 miesięcy. Chore dziecko potrzebuje zwolnień, więc zasiłek chorobowy jest bezcenny. Becikowe też jest jakąś pomocą (chyba że odebrać bardzo zamożnym) – pisze Dominika
Wielowieyska w GW (z dnia 26 stycznia 2011). Diabeł tkwi w szczegółach, więc wśród postulatów Balcerowicza wiele jest dalekich od anielskich intencji. Są przeciwko dziecku.
Należy bronić dziecka i tylko takie ustawy są słuszne. W ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jest też parę istotnych błędów. Nie jest dobrze, jeżeli pracownik socjalny może jednoosobowo szukać przemocy w rodzinie. Sprawa między rodzicami a córką lub synem jest delikatna. Między nimi rozgrywają się procesy wychowawcze i napięcia. Posłuszeństwo i dyscyplina. Przecież nie wychowanie bezstresowe. Nie wolno wychowywać dziecka przeciw rodzicom. Przykład. Matka trochę krzyczy na córeczkę, bo coś złego zrobiła, a ona mówi:
– Mamo, bo zadzwonię na niebieską linię.
– A co to jest ta niebieska linia? – pyta matka.
– Przyjdą cię zabrać za to, że krzyczysz na mnie.
– I zrobiłabyś to na mnie? Przecież jestem twoją matką. Kocham ciebie. Wszystko, co robimy – ja, twoja mama, i twój tata – to wszystko dla ciebie, dla twojego dobra. Jesteś piękną dziewczynką, a możesz być jeszcze dobrą. Piękną się jest. Pan Bóg daje urodę. A dobro trzeba walczyć. O dobro trzeba się starać. Trzeba trenować jak sportowiec, aby być dobrą.
– No, nie. Przepraszam. Nie będę dzwonić.
– A skąd wiesz, że możesz na mnie donosić do kogoś obcego przez telefon?
– Wiem ze szkoły, pani to mówiła, że mamy takie prawo.
– Takie macie prawo. A jakie ja mam prawo? Jakie prawo dajesz swej matce, córko moja?
***
Paweł Milcarek w „Niedzieli” (nr 5/2011) opisuje wrażenia, jakie zapamiętał podczas ważnego spotkania pod auspicjami opata tynieckiego i ośrodka dominikańskiego w obecności bp. Stefana Cichego na temat Służby Bożej. Chodziło też o msze z udziałem dzieci, w których istnieje
niby coś zbyt wesołego, szalonego, co nazywa się „radosną twórczością” i tworzy się zabawowe efekty, niektóre nawet czasem dobre, ale takich my nie pragniemy – w opinii rodziców, domagających się ograniczenia takich „rozrywkowych” efektów duszpasterskich. I przywołuje śpiących apostołów w oliwnym ogrodzie, którzy nie czuwali i nie modlili się. Pan Jezus ich przywoływał do czuwania i skupienia przed ważnym i tragicznym zdarzeniem, przed aresztowaniem. Byli zmęczeni lub znużeni, bo – można dodać – zabrakło efektów. Tamta sytuacja była smutna i dramatyczna. Nie była do śmiechu. Apostołom brakowało pobudzenia.
Ale dzisiaj próbujemy się obudzić. Radujemy się! Jesteśmy w entuzjazmie zmartwychwstałego Jezusa. I chyba radość nie powinna gasnąć, lecz dominować. Chwalmy Pana, alleluja, bo zmartwychwstał! Dzisiaj nie leje się Krew Jezusa. Ofiara była jedna i jedyna za nasze grzechy. A teraz jest pamiątka tamtego. To czyńcie na moją pamiątkę! I wierzymy w realną obecność Jezusa z nami. Przyjmujemy Go, jednoczymy się z Nim nie żałobnie. Jezus podporządkował wszystkie ofiary świata w sobie, wziął na siebie grzech, skreślił ofiary starotestamentalne, zlikwidować ofiarę baranka paschalnego, a wprowadził nową ofiarę: Siebie położył czy zawiesił na krzyżu jako Ofiarę Krwawą. Do Jego ofiary dołączamy się bezkrwawo. I najlepiej, jeżeli próbujemy samych siebie złożyć w ofierze. Bo nie jesteśmy dla siebie. Jesteśmy dla – to definicja obecnego papieża Benedykta XVI. I najważniejsze: Jezus zwyciężył największego wroga – śmierć, co dla nas jest powodem do radości i optymizmu, i nadziei. W Nim sens wszystkiego, całej historii i nas samych.
I dzieciom można, a nawet trzeba choćby raz w tygodniu, w niedzielę, stworzyć odmienne uczestnictwo we mszy – dla oczu, uszu i ciała – dostosowane bardziej do wieku np. do poziomu trzeciej klasy szkoły podstawowej. Kogo atmosfera radości denerwuje, kogo gorszą oklaski, kogo zawstydzają uśmiechy, komu to nie odpowiada, ma do wyboru inne msze w parafii. I te inne msze proszę wykonać dobrze, dojrzale, stylowo według wszelkich kanonów poprawności liturgicznej. Zachować w nich także zwięzłość słów, zachęt i wprowadzeń. Bo nieraz wydaje się, że msze dla dorosłych są sztywne, schematyczne, z banalnymi i infantylnymi wprowadzeniami. Są przegadane lub rozgadane. Brakuje zwolnienia. Brak ciszy. Kazania są czytane i ukradzione od kogoś innego. Zanadto wodolejstwo, rutyna, nijakość. Od ponad 30 lat mam wykłady z teologii przepowiadania i homiletyki, więc mówię klerykom studentom seminarium, że kazanie musi być tak przygotowane i konkretne w słowach i rozważaniach, iż nie może być w całości powiedziane kiedy indziej i gdzie indziej. Ogólnikowa też nie może być modlitwa powszechna.
Uczestnictwo dzieci we mszy musi być jeszcze bardziej konkretne i aktualne, na teraz i na dzisiaj. Reguluje to specjalne Dyrektorium o mszach św. z udziałem dzieci podpisane przez papieża Pawła VI (z r. 1973). Ten dokument warto przypominać jako jeden z etapów odnowienia liturgii posoborowej. I jako mądrość Kościoła, który chce uwzględniać psychologię wieku. Młodsi teoretycy i uczeni (i mniej uczeni, doktorzy i specjaliści od psychologii rozwojowej i psychologii dziecka) niech przypomną sobie wysiłki „radosnej twórczości” z okresu przedsoborowego (którą oceniam bardzo pozytywnie). Znam to z autopsji. To były tzw. msze recytowane dla dzieci, opracowane po polsku w ramach uczestnictwa dzieci we mszy łacińskiej. Jakby uczestnictwo działo się dwutorowo: był ksiądz-celebrans po cichu przy ołtarzu, czasem coś śpiewając po łacinie, a dzieci widziały tylko jego plecy i czuprynę, jeżeli nie był łysy. I te dzieci w ławkach z drugim księdzem lub osobą świecką towarzyszyły niejako w odrębnym i równoległym uczestnictwie, recytując, śpiewając etc. Obecnie nie ma dwutorowości uczestnictwa, jest wspólnotowe. Nie musi drugi ksiądz dyrygować, bo jest jeden przewodniczący zgromadzenia liturgicznego. Od głównego liturga – celebransa zależy uczestnictwo, jego wyraz, reżyseria, dynamika, tempo. cisza, funkcje osób świeckich i dzieci. Możliwości plastyczne, śpiewacze i inne. Dyrektorium o mszach dla dzieci zawiera wiele wskazówek. Widzi dwie możliwości w niedziele i święta: msze dla dorosłych z mniejszą liczbą dzieci i msze dla dzieci z niewielkim udziałem dorosłych. Zaleca odrębne msze dla dzieci w dni powszednie np. podczas rekolekcji szkolnych.
Parę lat temu we „Więzi” cały numer był poświęcony mszom dla dzieci, zgłaszano zastrzeżenia, wytykano nadmierną radosną twórczość i wskazywano, co robić dalej. Dyskusja trwa. Często w niej nie wspomina się o rzymskim Dyrektorium na ten temat, które bierze w obronę dzieci
podczas liturgii. W Holandii widziałem, jak małe dzieci biegły do odrębnego pomieszczenia na Liturgię Słowa, a potem stamtąd wracały ze świeczkami na procesję darów ofiarnych do wnętrza kościoła, do rodziców. U nas, budując tyle nowych kościołów, w czasie ich projektowania nie przewertowano nawet tego Dyrektorium, aby coś z niego wprowadzić do dość miernej sakralnej architektury.
Z tych refleksji wynika to, ażeby nigdy nie występować przeciwko dzieciom. Nie dziwić się zachowaniom dzieci. Nie gorszyć się ich żywiołowością i entuzjazmem dla Chrystusa. Ich niby niepoprawność niech i nas wyprowadza ze schematu i rutyny. Kochajmy dzieci. Dzieciństwo to piękny okres życia, ale przejściowy – w drodze do dorosłości. Niech będzie sympatycznym i radosnym przeżyciem. Gdy u mnie odbywały się rekolekcje oazowe dla rodzin (dla Kościoła Domowego), zawsze zabiegaliśmy przede wszystkim o to, aby animatorka dla dzieci była jak najlepsza, sympatyczna, radosna. Zależało nam na dobrych przeżyciach u dzieci, bo wtedy będą chciały znowu tutaj przyjechać. Najgorzej, jeżeli dzieci wyjeżdżają zmęczone, znużone i znudzone. Kiedyś na jednej oazie wakacyjnej dziećmi zajmowała się siostra zakonna w białym habicie, Dominikanka, nieustannie uśmiechnięta, tyle kulała się z dziećmi w ogrodzie i na łące, iż była przesiąknięta zielenią. Zielone było niebo i Pan Jezus też był na zielono.
Jakub Starszy