Po co przeciw dzieciom?

2011-04-02

Martwi nas taka statystyka: rodzi się w Polsce coraz mniej dzieci. Najmniej pośród krajów UE. Wzrasta liczba dzieci pozamałżeńskich (w ciągu ostatnich 20. lat trzykrotnie, obecnie ok. 85 tysiące rocznie na ponad 400 tysięcy urodzin). Do tego brakuje przedszkoli i żłóbków. Czyli polska sytuacja rodzinna nie jest najlepsza.

Dziecko znajduje się w zagrożeniu. Nie tylko z powodu możliwości aborcji. Obserwujemy lęk przed urodzeniem dziecka i przed każdym kolejnym dzieckiem. Świadczenia na dziecko są małe. Powstają problemy wychowawcze z powodu jedynaka. I z powodów zawodowych, kiedy upycha się dziecko pod skrzydła obcej niańki lub gdy opiekę domową zajmuje się przychodząca dziewczyna. I zamiast dziecku w domu ulepszać warunki psychiczne i społeczne, poprawiać i wydłużać czas macierzyństwa, utrwalać i poszerzać uzyskane dobra w rodzinie, oczekiwać dalszego wspierania rodziny przez państwo – pojawiają się głosy przeciwne. Nigdy nie przypuszczałbym, żeby tak zasłużony dla zmian ustrojowych prof. Leszek Balcerowicz (z nim związany jest plan Balcerowicza) będzie podważał wiarygodność państwa. Bo – obok wielu słusznych jego postulatów m. in . w sprawie przyspieszenia prywatyzacji – proponuje szkodliwe rozwiązania przeciwko rodzinie i przeciwko polskim dzieciom. Np. chce, aby wycofać z planu wydłużanie urlopu macierzyńskiego do 26 tygodni, chce zmniejszyć zasiłek chorobowy o 20 procent, chce zlikwidować becikowe. Przecież urlop macierzyński jest bardzo potrzebny, aby matka mogła być dłużej razem z dzieckiem, aby realizować współczesne wymogi medyczne o karmieniu tylko piersią przez 6 miesięcy. Chore dziecko potrzebuje zwolnień, więc zasiłek chorobowy jest bezcenny. Becikowe też jest jakąś pomocą (chyba że odebrać bardzo zamożnym) – pisze Dominika
Wielowieyska w GW (z dnia 26 stycznia 2011). Diabeł tkwi w szczegółach, więc wśród postulatów Balcerowicza wiele jest dalekich od anielskich intencji. Są przeciwko dziecku.

Należy bronić dziecka i tylko takie ustawy są słuszne. W ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jest też parę istotnych błędów. Nie jest dobrze, jeżeli pracownik socjalny może jednoosobowo szukać przemocy w rodzinie. Sprawa między rodzicami a córką lub synem jest delikatna. Między nimi rozgrywają się procesy wychowawcze i napięcia. Posłuszeństwo i dyscyplina. Przecież nie wychowanie bezstresowe. Nie wolno wychowywać dziecka przeciw rodzicom. Przykład. Matka trochę krzyczy na córeczkę, bo coś złego zrobiła, a ona mówi:
– Mamo, bo zadzwonię na niebieską linię.
– A co to jest ta niebieska linia? – pyta matka.
– Przyjdą cię zabrać za to, że krzyczysz na mnie.
– I zrobiłabyś to na mnie? Przecież jestem twoją matką. Kocham ciebie. Wszystko, co robimy – ja, twoja mama, i twój tata – to wszystko dla ciebie, dla twojego dobra. Jesteś piękną dziewczynką, a możesz być jeszcze dobrą. Piękną się jest. Pan Bóg daje urodę. A dobro trzeba walczyć. O dobro trzeba się starać. Trzeba trenować jak sportowiec, aby być dobrą.
– No, nie. Przepraszam. Nie będę dzwonić.
– A skąd wiesz, że możesz na mnie donosić do kogoś obcego przez telefon?
– Wiem ze szkoły, pani to mówiła, że mamy takie prawo.
– Takie macie prawo. A jakie ja mam prawo? Jakie prawo dajesz swej matce, córko moja?

***

Paweł Milcarek w „Niedzieli” (nr 5/2011) opisuje wrażenia, jakie zapamiętał podczas ważnego spotkania pod auspicjami opata tynieckiego i ośrodka dominikańskiego w obecności bp. Stefana Cichego na temat Służby Bożej. Chodziło też o msze z udziałem dzieci, w których istnieje
niby coś zbyt wesołego, szalonego, co nazywa się „radosną twórczością” i tworzy się zabawowe efekty, niektóre nawet czasem dobre, ale takich my nie pragniemy – w opinii rodziców, domagających się ograniczenia takich „rozrywkowych” efektów duszpasterskich. I przywołuje śpiących apostołów w oliwnym ogrodzie, którzy nie czuwali i nie modlili się. Pan Jezus ich przywoływał do czuwania i skupienia przed ważnym i tragicznym zdarzeniem, przed aresztowaniem. Byli zmęczeni lub znużeni, bo – można dodać – zabrakło efektów. Tamta sytuacja była smutna i dramatyczna. Nie była do śmiechu. Apostołom brakowało pobudzenia.

Ale dzisiaj próbujemy się obudzić. Radujemy się! Jesteśmy w entuzjazmie zmartwychwstałego Jezusa. I chyba radość nie powinna gasnąć, lecz dominować. Chwalmy Pana, alleluja, bo zmartwychwstał! Dzisiaj nie leje się Krew Jezusa. Ofiara była jedna i jedyna za nasze grzechy. A teraz jest pamiątka tamtego. To czyńcie na moją pamiątkę! I wierzymy w realną obecność Jezusa z nami. Przyjmujemy Go, jednoczymy się z Nim nie żałobnie. Jezus podporządkował wszystkie ofiary świata w sobie, wziął na siebie grzech, skreślił ofiary starotestamentalne, zlikwidować ofiarę baranka paschalnego, a wprowadził nową ofiarę: Siebie położył czy zawiesił na krzyżu jako Ofiarę Krwawą. Do Jego ofiary dołączamy się bezkrwawo. I najlepiej, jeżeli próbujemy samych siebie złożyć w ofierze. Bo nie jesteśmy dla siebie. Jesteśmy dla – to definicja obecnego papieża Benedykta XVI. I najważniejsze: Jezus zwyciężył największego wroga – śmierć, co dla nas jest powodem do radości i optymizmu, i nadziei. W Nim sens wszystkiego, całej historii i nas samych.

I dzieciom można, a nawet trzeba choćby raz w tygodniu, w niedzielę, stworzyć odmienne uczestnictwo we mszy – dla oczu, uszu i ciała – dostosowane bardziej do wieku np. do poziomu trzeciej klasy szkoły podstawowej. Kogo atmosfera radości denerwuje, kogo gorszą oklaski, kogo zawstydzają uśmiechy, komu to nie odpowiada, ma do wyboru inne msze w parafii. I te inne msze proszę wykonać dobrze, dojrzale, stylowo według wszelkich kanonów poprawności liturgicznej. Zachować w nich także zwięzłość słów, zachęt i wprowadzeń. Bo nieraz wydaje się, że msze dla dorosłych są sztywne, schematyczne, z banalnymi i infantylnymi wprowadzeniami. Są przegadane lub rozgadane. Brakuje zwolnienia. Brak ciszy. Kazania są czytane i ukradzione od kogoś innego. Zanadto wodolejstwo, rutyna, nijakość. Od ponad 30 lat mam wykłady z teologii przepowiadania i homiletyki, więc mówię klerykom studentom seminarium, że kazanie musi być tak przygotowane i konkretne w słowach i rozważaniach, iż nie może być w całości powiedziane kiedy indziej i gdzie indziej. Ogólnikowa też nie może być modlitwa powszechna.

Uczestnictwo dzieci we mszy musi być jeszcze bardziej konkretne i aktualne, na teraz i na dzisiaj. Reguluje to specjalne Dyrektorium o mszach św. z udziałem dzieci podpisane przez papieża Pawła VI (z r. 1973). Ten dokument warto przypominać jako jeden z etapów odnowienia liturgii posoborowej. I jako mądrość Kościoła, który chce uwzględniać psychologię wieku. Młodsi teoretycy i uczeni (i mniej uczeni, doktorzy i specjaliści od psychologii rozwojowej i psychologii dziecka) niech przypomną sobie wysiłki „radosnej twórczości” z okresu przedsoborowego (którą oceniam bardzo pozytywnie). Znam to z autopsji. To były tzw. msze recytowane dla dzieci, opracowane po polsku w ramach uczestnictwa dzieci we mszy łacińskiej. Jakby uczestnictwo działo się dwutorowo: był ksiądz-celebrans po cichu przy ołtarzu, czasem coś śpiewając po łacinie, a dzieci widziały tylko jego plecy i czuprynę, jeżeli nie był łysy. I te dzieci w ławkach z drugim księdzem lub osobą świecką towarzyszyły niejako w odrębnym i równoległym uczestnictwie, recytując, śpiewając etc. Obecnie nie ma dwutorowości uczestnictwa, jest wspólnotowe. Nie musi drugi ksiądz dyrygować, bo jest jeden przewodniczący zgromadzenia liturgicznego. Od głównego liturga – celebransa zależy uczestnictwo, jego wyraz, reżyseria, dynamika, tempo. cisza, funkcje osób świeckich i dzieci. Możliwości plastyczne, śpiewacze i inne. Dyrektorium o mszach dla dzieci zawiera wiele wskazówek. Widzi dwie możliwości w niedziele i święta: msze dla dorosłych z mniejszą liczbą dzieci i msze dla dzieci z niewielkim udziałem dorosłych. Zaleca odrębne msze dla dzieci w dni powszednie np. podczas rekolekcji szkolnych.

Parę lat temu we „Więzi” cały numer był poświęcony mszom dla dzieci, zgłaszano zastrzeżenia, wytykano nadmierną radosną twórczość i wskazywano, co robić dalej. Dyskusja trwa. Często w niej nie wspomina się o rzymskim Dyrektorium na ten temat, które bierze w obronę dzieci
podczas liturgii. W Holandii widziałem, jak małe dzieci biegły do odrębnego pomieszczenia na Liturgię Słowa, a potem stamtąd wracały ze świeczkami na procesję darów ofiarnych do wnętrza kościoła, do rodziców. U nas, budując tyle nowych kościołów, w czasie ich projektowania nie przewertowano nawet tego Dyrektorium, aby coś z niego wprowadzić do dość miernej sakralnej architektury.

Z tych refleksji wynika to, ażeby nigdy nie występować przeciwko dzieciom. Nie dziwić się zachowaniom dzieci. Nie gorszyć się ich żywiołowością i entuzjazmem dla Chrystusa. Ich niby niepoprawność niech i nas wyprowadza ze schematu i rutyny. Kochajmy dzieci. Dzieciństwo to piękny okres życia, ale przejściowy – w drodze do dorosłości. Niech będzie sympatycznym i radosnym przeżyciem. Gdy u mnie odbywały się rekolekcje oazowe dla rodzin (dla Kościoła Domowego), zawsze zabiegaliśmy przede wszystkim o to, aby animatorka dla dzieci była jak najlepsza, sympatyczna, radosna. Zależało nam na dobrych przeżyciach u dzieci, bo wtedy będą chciały znowu tutaj przyjechać. Najgorzej, jeżeli dzieci wyjeżdżają zmęczone, znużone i znudzone. Kiedyś na jednej oazie wakacyjnej dziećmi zajmowała się siostra zakonna w białym habicie, Dominikanka, nieustannie uśmiechnięta, tyle kulała się z dziećmi w ogrodzie i na łące, iż była przesiąknięta zielenią. Zielone było niebo i Pan Jezus też był na zielono.

Jakub Starszy

 

Dodaj komentarz