2008-04-01
Często na parafialnych schodach żegnam kogoś. Podaję mu rękę i mówię „do widzenia”. Do zobaczenia. Z Bogiem. Nie przypuszczając, że to jest ostatni raz. On lub ona siada do samochodu, z uśmiechem kiwamy do siebie. Mówię sobie: Boże, roztaczaj skrzydła swej opatrzności na tą osobą. I znowu zostaję sam. Przypomina się dawny wiersz:
Coraz dłuższe pajęczyny nad drzwiami
wazony bez kwiatów
wgnieciony tapczan
ściany bardziej zabrudzone niż przedwczoraj
koszula najcieńsza na łokciach
skóra słabsza na szyi
gardło niesprawne
czasem i rozum głuchy
Za mną liści więcej niż nadziei
rozgrzebane pomysły
nieporadność i samotność
coraz mniej zaproszeń
Młodość przeminęła
a starości jeszcze nie ma
koniec pieśni
i brak oklasków
chodźmy przygotować się
do pośmiertnej podróży
cóż – świat pozostanie bez nas
nieświadomy swej nietrwałości
pewny siebie
i to jest przerażające (1986)
Najtrudniej żegnam zmarłych, którzy żyli krócej i byli młodsi ode mnie. Podczas pogrzebu takiej młodszej osoby drżą mi nogi. Na przykład taka piękna dwukrotna złotka medalistka wśród najlepszych siatkarek – Agata Mróz. Zmarła 4 VI 2008 mając 26 lat.
Do beatyfikacji jej blisko – powiedział ks. Adam Boniecki. Myślała, że ze złotym medalem na szyi pokona chorobę, białaczkę. W tej heroicznej walce trzymaliśmy za nią kciuki.
„Miałam 17 lat, cztery lata treningów za sobą, kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę. Byłam w połowie trzeciej klasy liceum w sosnowieckiej SMS. Odeszłam ze szkoły, bo już nie pozwolono mi grać. Wtedy załamałam się zupełnie. Trudno było mi się pozbierać w sytuacji, gdy wszystko, o czym marzyłam, się skończyło, Bolało strasznie i choć nigdy nie miała siatkarskiego idola, wyobrażałam sobie moje sukcesy w tym sporcie. Aż tu nagle przychodzi choroba i ci to wszystko zabiera. Wiecie, co to znaczy dla tak młodej dziewczyny? Mieszkałam z rodzicami, zdałam maturę, siatkówkę rzuciłam, a moje życie przebiegało od jednej wizyty u lekarza do drugiej”. Po trzech latach wróciła pani do sportu? – pyta dziennikarz (GW 5 VI 2008) – „(..) Lekarz kazał mi spróbować. Pojechałam do Ostrowca, gdzie (…) grała moja siostra (…) Zadzwonił trener kadry , który znał mnie (…) i powołał do kadry (…) reprezentację przejął Andrzej Niemczyk”.
Wtedy z Niemczykiem zdobyły nasze złotka pierwsze mistrzostwo Europy. Potem drugie mistrzostwo. Ale choroba wracała. Agata Mróz walczyła z nią. Uśmiechała się, a poza stadionem i halą sportową cierpiała. Wyszła za mąż. Urodziła córeczkę, wbrew wskazaniom lekarzy. I potem zmarła, krótko po przeszczepie szpiku kostnego, który był spóźniony z powodu czekania na bezpieczne urodzenie córeczki i powstrzymywania się wtedy od antybiotyków. Powiedziała przed śmiercią: „Jestem szczęśliwa, odchodzę spełniona”. Mąż jej: „Ja nie pytam Boga, dlaczego zabrał mi Agatę. Ja Mu dziękuję dzisiaj za to, że postawił ją na mojej drodze, że mogłem z nią być, dzielić z nią najwspanialsze chwile mojego życia, że obdarzył nas córką”. Zachował się jak prawdziwy chrześcijanin. Siostra Agaty Katarzyna dodaje: „Jeżeli Pan Bóg tam wysoko zorganizuje olimpiadę, Agata na pewno Mu nie odmówi”.
Jakże to piękne i pełne zadumy wobec trwającej nieustannie w Polsce wojny na górze. Dziękujemy Ci, piękna Agato, stajesz się dobrym duchem. Potrzebujemy takiego przykładu. I mądrego heroizmu. Jak zachęca pan premier: potrzeba miłości i zaufania. Potrzebujemy uśmiechu i dobroci. Nie będzie przecież pożytku z zaczerwienionych wojowników (dwóch politycznych obozów, które idą na siebie z mieczami i kijami jak uczciwi i nieuczciwi, jak bohaterowie i krzykacze – po co? – a wielki świat poza Polską zdumiewa się i chichocze).
Jakub Starszy