Z nogą postawioną na wytartym szymlu
skrobiąc drągi w nadwiślańskim parowie
wśród kasztanów i lip pod neogotycką wieżą czterdzieści dziewięć metrów Jakub Starszy rozmyśla o sobie o pradolinach prapoczątku
o pierwszym jajku z którego wykluł się diabełek
o podróży przez Morze Czerwone o czarcim młynie
o orlich szponach wyciągniętych ponad nicość
do rozrywania ciemności
Chciałby popatrzeć przez ucho igielne
na tamten świat daleki za próchnem i cmentarzem odległy i bliski
inny niż szuranie i dudnienie szosy gdańskiej inny niż blaszane wibracje maszyn drogowych spokojniejszy niż tarmoszące się gałęzie jabłoni popychane wiatrem
Swoje szczęście chciałby przy dwustuletniej szopie z pruskim murem oddzielić od rozpędzonego walca
który milion razy okrążył
autostrady planety
i świecącymi pierścieniami
próbuje spalić jedną epokę drugą i trzecią
Chciałby jeszcze raz w kufajce i czapce z rydelkiem
z batem na koniu
zawędrować do królestwa
siedmiu tłustych krów
– Panie jeżeli przyjmujesz nasze słowa
przebacz dziesięciu braciom
którzy związali Józefa syna złotego
i wrzucili do studni
i potem jak niewolnika sprzedali go tanio
obcemu w Egipcie
– Czy Józef po raz drugi
pojedna się z nami nikczemnikami?
– Czy pozwoli zabrać worki z ziarnami pszenicy
aby obsiać gołe pustynie?
– Pytam Cię Boże
pytam tyle razy o sens
dlatego wspominam tę egipską historię
która niedaleko u nas znowu się zaczyna
i nie wiadomo jak się skończy
Z zaropiałej dolnej wargi
starca zsuwa się cieniutka długa ślina na brodę i na kolana
i na trawę jak srebrna przędza bez kołowrotka
błyszczy chwilkę jak oko pod powieką śmierci
[z tomiku „Skarga księdza”]